Zapraszamy do zapoznania się z pracą “Niepełnosprawni wczoraj i dziś”. Opowiadanie Renaty Semczyszyn zajęło pierwsze miejsce w Powiatowym Konkursie Literackim “Niepełnosprawni w świecie pełnosprawnych”. Poniżej publikujemy całą pracę.
Dla zainteresowanych udostępniamy także nagrodzone opowiadanie w formacie pdf do pobrania i przeczytania lub wydrukowania.
Niepełnosprawni „wczoraj” i dziś
Autor: Renata Semczyszyn
Moje opowiadanie zacznę słowami znanego, polskiego poety Adama Mickiewicza – „Miej serce i patrzaj w serce”.
Cóż znaczą te słowa dla osób zdrowych, pełnosprawnych, którzy patrzą na nas – niepełnosprawnych, – ale nas nie widzą, lub, co gorsze, nie chcą zauważyć jako ludzi, którzy żyją, potrzebują, są zdolni – każdy w swojej dziedzinie, kochają i chcą być kochani.
Najłatwiej jest przejść obok i nas nie zauważać, lub zauważać, ale patrząc litościwie i mówić, – „jakie to biedne dziecko”, a przecież to nie o to chodzi; oglądają się za siebie i myślą, że my nie widzimy i nie czujemy ich wzroku na sobie, są też tacy, co kpią i się wyśmiewają z naszego „innego” wyglądu. Więc pytam się, gdzie Ich zrozumienie, gdzie Ich SERCE?
Nie zawsze tak było, (choć już prawie tego nie pamiętam), że ludzie tak reagowali na mój widok, dopóki nie zaczęłam wyróżniać się wśród rówieśników.
Choruję od dzieciństwa, więc ponad 30 lat i będąc dzieckiem myślałam, że to choroba jak każda inna, która jest i szybko minie po zażytych zastrzykach i lekarstwach, ale niestety tak się nie stało, powiem więcej, było tylko gorzej. Zaczęło się długotrwałe leżenie w szpitalach, leczenie kroplówkami, zastrzykami, tabletkami, które nie zawsze pomagały, wiec trzeba było zaaplikować inne leki i tak aż do skutku dopóty, dopóki nie zaczęły działać jak należy. Lekarze i rodzice cieszyli się, że w końcu kilkunasta z kolei próba odniosła skutek, ale dla mnie, wtedy dziecka, było to straszne przeżycie, codzienne męczarnie i trauma na wiele lat.
Czasy dzieciństwa w szkole podstawowej też nie należały do najszczęśliwszych, naokoło śmiechy i szyderstwa, więc zamiast wychodzić na przerwy z rówieśnikami i bawić się w berka lub „skakać w gumę”, najbezpieczniej czułam się w klasie – sama, gdyż prosiłam panią nauczycielkę, żebym mogła zostać nawet przy zamkniętych drzwiach na klucz, bo nie chciałam być narażana na tą „znieczulicę” wśród dzieci. Oczywiście miałam też swoich obrońców, którzy mnie bardzo wspierali, ale była to tylko ta „garstka” klasowa, koleżanki i koledzy, którzy wiedzieli, że jestem chora i trzeba mnie wspierać i pomagać w razie potrzeby, a nie wyśmiewać się czy szydzić i tak przy Ich pomocy w doli i niedoli dobrnęłam do ukończenia szkoły podstawowej.
A wracając jeszcze do tej „znieczulicy” wśród dzieci, to w tamtych czasach nie miał, kto ich nauczyć, nikt ich nie uświadamiał, nie mówiono o tym w szkole, ani w domu, że Ktoś może być niepełnosprawny, raczej słyszało się, że KALEKA, że ŚLEPY, że GŁUCHY, że KULAWY itp., tutaj podam przykład incydentu, z którym się spotkałam: pewnego dnia stojąc w kolejce przed budką z lodami, słyszałam jak pewna pani – nie dziecko, powiedziała, że jestem mała jak karzeł i chyba uciekłam z cyrku, przy czym było jej bardzo wesoło – teraz z tej perspektywy czasu to można nawet się pośmiać z tego incydentu i pomyśleć, że Ta kobieta która to powiedziała, to była chyba bardziej niepełnosprawna jak ja, bo ona na pewno nigdy karła nie widziała, skoro mnie do Niego porównała, teraz te słowa śmieszą, ale wtedy doprowadziły mnie do łez, że dorosła, doświadczona kobieta powiedziała tak do dziecka. Więc cóż było się dziwić dzieciom, które mogły nie widzieć, a nawet bardzo możliwe, że nie widziały takich ludzi jak Ja, jak My, wtedy były inne czasy, zamykano nas w domu, inni wstydzili się nas, że wyglądamy TAK a nie inaczej, a nie było jeszcze takich placówek, w których czulibyśmy się jak w domu, gdzie bylibyśmy bezpieczni i potrzebni.
W latach 90-tych skończyła się moja samotna wędrówka z moją niepełnosprawnością, ponieważ odkryłam, że jest Nas więcej, o wiele więcej niż mogłam to sobie wyobrazić. W szkole średniej w Warszawie w Instytucie Reumatologicznym – wreszcie tam poczułam się jak w domu, wśród swoich i to nie tylko z podobnymi do mnie, lecz zobaczyłam dopiero tam „Niepełnosprawność” na szeroką skalę, zobaczyłam tę niepełnosprawność u innych i to bardziej chorych niż ja, widziałam młodych ludzi i dzieci z różnymi schorzeniami i nikt z nikogo nie wyśmiewał się, wszyscy byli tolerancyjni względem siebie, nie musiałam już się ukrywać i zamykać, natomiast wiem, że właśnie stamtąd wyniosłam większą wiarę w to, że ludzie są bardziej tolerancyjni, przyzwyczajali się do nas, bo wychodziliśmy wielką grupą zwiedzać Stolicę, zaczęłam więcej ufać ludziom, bo byłam strasznie zakompleksioną, zamkniętą w sobie i nieśmiałą osobą, tamtejsi ludzie podbudowali moje ego, odkryłam siebie na nowo, tam zaczęłam pisać wiersze, zaczęłam śpiewać występując przy różnych okazjach, potrzebowałam po prostu impulsu, żeby odkryć to w sobie.
W wieku 23 lat przeprowadziłam się z Wrocławia na wieś, więc znowu obawy, jak będę przyjęta, jak się odnajdę w nowym środowisku, zostawiłam za sobą wszystko, co jest mi znane i wkroczyłam w całkiem „obcy świat”, ale kamień spadł mi z serca, gdy spostrzegłam, że nie wzbudzam wielkiej sensacji jak kiedyś, oczywiście zdarzały i zdarzają się przypadki, że ludzie się oglądają, jeśli mama idzie z dzieckiem, a dziecko pyta: „mamo, dlaczego ta Pani jest taka mała?” – to słyszę jak mama tłumaczy dziecku, że „ta Pani jest na pewno chora i dlatego jest taka niska”; myślę, że jest tutaj inne podejście do Osób Niepełnosprawnych, ponieważ powstaje coraz więcej placówek tj. Warsztaty, Środowiskowe Domy Samopomocy itp., kiedyś musieliśmy siedzieć w domu bo nie mieliśmy gdzie się podziać i co z sobą zrobić, natomiast przez to, że uczęszczamy do takich placówek, ludzie integrują się z nami, poprzez przebywanie z nami, rozmawiając, stosując terapię dla każdego – niemal indywidualną – widzą Nas bo i my się więcej pokazujemy w „świecie”, jest Nas – sprawnych inaczej – niestety coraz więcej, ale może to i dobrze bo pozwalamy poznawać się i od tej złej i od tej dobrej strony, jak każdy człowiek mamy swoje słabości, są dni kiedy jesteśmy nie do wytrzymania i trzeba dużo cierpliwości zanim „złagodniejemy”, każdy z nas ma swoje ukryte talenty, które stara się rozwijać poprzez terapię właśnie w takich powstałych dla nas placówkach. Ja osobiście też uczęszczam do jednej z takich placówek i mogę śmiało powiedzieć, że czuję się tam potrzebna, bo dzięki ludziom, którzy tam pracują, wiele się nauczyłam, „szlifuję” swoje zainteresowania i zdolności. Pracują tam wspaniali ludzie, których podziwiam za cierpliwość i wytrwałość, bo nie jest to łatwa praca. Chciałabym, żeby takich ludzi było jak najwięcej.
Naświetliłam poniekąd tutaj swoje zmagania z niepełnosprawnością „wczoraj” i dziś, mam tylko nadzieję, że gdy nadejdzie „jutro”, świat i ludzie zmienią się na lepsze, (tego życzę sobie i innym niepełnosprawnym) i od ludzi będzie zależało, czy będą mieć SERCE i czy zechcą patrzeć w nasze SERCE.